W mojej prywatnej wizji Europy Środkowo-Wschodniej uczestnikami tej całości, w swym zalążku realnie istniejącej już we współczesnym politycznym świecie, ale też pobudzającej do barwnych wyobrażeń przyszłościowych, są nie tyle poszczególne państwa tego regionu, jako instytucjonalne podmioty polityczne, ile żyjące w tych państwach i budujące ich siłę narody. Narody rozumiane jako szerokie społeczności, wyrastające zazwyczaj z określonych korzeni etnicznych, ale naprawdę uformowane historycznie przez wspólnie - choć podświadomie - utworzoną i wspólnie przyjętą kulturę.
Czy kryje się za tym moim podejściem jakaś określona doktryna, bądź filozoficzna szkoła – wątpię. Raczej doświadczenie wędrowca: idąc z kraju do kraju spotykam Czechów, Słowaków, Węgrów, Rumunów, albo Litwinów, Łotyszy, Białorusinów, Ukraińców, po swojemu żyjących we własnych krajach –wszyscy niby podobnie, ale każda nacja trochę inaczej. To ich podpatruję, podpytuję i usiłuję choć trochę zrozumieć. Ich prezydenci, premierzy i przywódcy partyjni interesują mnie mniej. Dlatego też ci przypadkowo napotkani, anonimowi „szarzy” ludzie z różnych krajów, staną się źródłami moich może nie zawsze dość uzasadnionych domysłów i opinii.
Łamana językowo rozmowa z przechodniem dotyka zwykle tylko naskórka rzeczywistości, o której chce opowiedzieć. Chwyta przy tym tylko moment, nadaje mu barwę i temperaturę, nie zdoła jednak ukazać toku wydarzeń, trwania jakiejś sytuacji ani procesu jej przemian. Niczego nie uogólni, pokaże szczegół, ale jego społecznej wagi nie opowie. Jej głębszy sens może mi się ujawnić, kiedy skądinąd wiem coś o drogach myślenia mego rozmówcy, o tym, co w jego ustach znaczą wypowiadane z twardym przyciskiem słowa. Takiej wiedzy nie da mi codzienna gazeta ani turystyczny informator. Państwa poznaje się przez oficjalne dokumenty i polityczne komentarze. Żeby zrozumieć myślenie społeczeństw, trzeba by sięgnąć do dzieł ich kultury.
Tu właśnie rozpościera się wielka, wciąż nie dość zrozumiana przeszkoda w realizacji projektu Trójmorza: skandaliczna wzajemna nieznajomość narodowych kultur naszych najbliższych i dalszych sąsiadów. Nieznajomość – i brak zainteresowania ich widzeniem świata i ich pragnieniami odnalezienia w tym świecie własnych narodowych ról. Zniecierpliwieni, myślimy, a czasem nawet głośno mówimy: „a co nas obchodzą ich lokalne obyczaje, wyobrażenia czy pomysły wyrosłe z tamtejszych folklorów? To sprawa dla historyków, muzealników czy bibliotekarzy, a nas interesuje polityczny konkret – współpraca z nami, albo rywalizacja i obcość. Liczą się czyny – i oczywiście kasa.”
I tu okazujemy się politycznymi prymitywami. Rzecz w tym, że polityka tych czy innych władz, prowadzona bez związku ze społeczeństwem, z jego specyficznymi drogami myślenia o świecie, oceniania tego świata, z pragnieniami zbiorowymi i zbiorowymi lękami, a zwłaszcza polityka napędzana rodzimą czy cudzą przemocą, jest temu społeczeństwu oczywiście obca. Z biegiem lat, mimo swej aktualnej władzy i bezkarności, ulega swoistemu społecznemu wykluczeniu (pamiętamy – co starsi – niegdysiejszy fatalny społeczny image władającego kiedyś pezetpeeru…), wreszcie okazuje się zaskakująco słaba i haniebnie zdycha. Oficjalna propaganda kolejnych ekip politycznych ma - wbrew pozorom - ograniczony wpływ na zbiorowe myślenie i odczuwanie, które rządzą się własnym rozumem i sumieniem. Ten zbiorowy rozum nie zawsze bywa dość sprawny, a sumienie dość kategoryczne, ale w znacznym stopniu zdolne są bronić ludzi przed kłamstwami wczorajszych, dzisiejszych i jutrzejszych propagand.
To chyba prawidłowość uniwersalna, ale na pewno bardzo silnie obecna w tym regionie Europy, gdzie władza przez stulecia bywała cudza, gdzie „oficjalne” z reguły znaczyło „kłamliwe”, a prawdę słyszało się i powtarzało - półgłosem. O ludzkiej tożsamości świadczyło nie zakłamane, uczuciowo cudze państwo i jego cały aparat instytucjonalny, ale z trudem wybijająca się na pogranicze legalności narodowa kultura. Ona zapewniała ciągłość trwania politycznie tępionych narodów, bo była nie tylko systemem znaków wszelkiej ludzkiej komunikacji, jak o niej mówią niektórzy teoretycy, ale i przekazem wartości, gdzie często potoczne gdzie indziej znaki wyrastają na ważne symbole.
Ta kultura ciągle stała na szańcach – na szańcach rosła, ale też i przyjmowała ich różnie usytuowane historyczne kształty. Toteż by ją głębiej odczytać i odkryć jej istotny sens, trzeba przewędrować sporo zarosłych już pól bitewnych, miejsc czyjejś zapomnianej od dawna kaźni, czyjejś chwały albo hańby. To tędy wiodą drogi do zrozumienia zbiorowej tożsamości , do dziś drzemiącej pod progami świadomości żyjących tu ludów XXI wieku.
Nie poznałem większości tych powikłanych szlaków pamięci, rzadko stawałem na ich zaskakujących zakrętach i rozwidleniach. Udało mi się dostrzec tylko niektóre, przez kilka przebrnąłem w terenie lub w kontakcie z dokumentem źródłowym, przeczytać zdołałem o iluś tam innych. Szkic orientacyjny, jaki mogę zarysować tu tym, którzy podejmą tę wędrówki śmielej, sam traktuję jako tylko wstęp dla czyichś pełniejszych i dokładniejszych eksploracji i analiz. Sądzę, że są one dziś bardzo potrzebne.