WENEZUELA - TO KAWAŁEK MOJEGO OSOBISTEGO ŚWIATA

„Tymczasowy prezydent” Wenezueli, Juan Guaido, wezwał wczoraj swych bardzo licznych zwolenników do marszu na Caracas, by tam, w stolicy, obalić dotychczasowego władcę kraju. To tylko zamach stanu, czy już wojna domowa? Świat zainteresował się tym tylko dlatego, że Guaido jest popierany przez USA i tak zwany „Zachód”, a po stronie obalanego właśnie Maduro kategorycznie opowiedziała się Rosja. To dlatego Wenezuela nagle stała się ważna: Kuba - bis? Bogactwo miejscowej ropy to tylko rynkowa powierzchnia światowego zainteresowania. Pod spodem liczy się geopolityka.

W Wenezueli byłem dwukrotnie - jako emigracyjny działacz „Solidarności” - w latach 1982 i 1989, najpierw, by wołać o polityczną pomoc Latynosów dla polskiego związku zawodowego na forum ONZ-tu, potem – by za nią dziękować i opowiadać o naszym zwycięstwie. Caracas było siedzibą centrali związkowej dla całej Ameryki  Łacińskiej. Wolnego od obrad dnia samotnie wędrowałem po górskich okolicach stolicy. Z napotkanym młodym oberwańcem z przedmieść rozmawialiśmy o nędzy, o dalekiej drodze do zawodówki, o yankeskim kapitalizmie i o sowieckim komunizmie. Dogadać się nie było łatwo, udało się dopiero na poziomie spraw pierwotnych: chleba i godności. Podprowadził mnie do granic miasta – i zawrócił: „ Stąd już łatwo trafisz do domu związkowego, a tak ubranego, jak ja, zaczepiłby w centrum każdy policjant.”

Minęło 30 lat. Dziś mój towarzysz musi być już starszym facetem. Nigdy nie dowiem się, czy jest za młodym i obiecującym Guaido, czy za skompromitowanym prorosyjskim Maduro. A byłoby to dla mnie ważne…