Więc jak? – Kultura, to pokłon przed Olimpem, czy tkliwa pamięć o Janku Muzykancie?
Niektórzy jednak spoglądają na kulturę jeszcze inaczej – widzą ją nie poprzez wspaniałość jej szczytów i nie przez rozczulającą sielskość starych domowych tradycji, ale przez obecność kryształków tej kultury, a czasem choćby jej niepozornych drobinek, w powszechnej zwykłej codzienności naszych zachowań, gestów, słów i wszelkich znaków ludzkiego porozumiewania się.
Przy takim spojrzeniu na kulturę mniej jest podziwu i adoracji, mniej wrażliwości estetycznej i bardzo mało uczuć, więcej natomiast zaciekawienia społecznym obiegiem zawartych w kulturze znaków i ich rolą w międzyludzkiej komunikacji. Co charakterystyczne, w tym widzeniu kultury niemal znika, a w każdym razie zostaje przesunięty na daleki plan, personalnie określony czy anonimowy twórca dzieła kulturalnego i jego indywidualne cechy. Co więcej, samo dzieło traktowane bywa trochę jako kolejny produkt o takiej czy innej zawartości treściowej. Nazywa się je „komunikatem”, a w ocenie jego wagi, liczy się przede wszystkim jego społeczny zasięg i dynamika obiegu. Ważne jest „to, o czym się mówi” W tak pojmowanej kulturze nikt przy tym z nas nie jest tylko odbiorcą – widzem, słuchaczem, czy uczniem. Wszyscy jesteśmy uczestnikami i współtwórcami tego zbiorowego spektaklu . Globalnie równouprawnionymi i wymierzonymi według jednej sztancy, czasem trochę ciasnej, ale też globalnej i ustalonej głównie przez… rynek. Tego ostatniego nie zawsze jesteśmy świadomi.
Kultura postrzegana jako przestrzeń spotkań, wymiany i zderzeń ludzkich aktów ekspresji – bo tak można by chyba określić cały natłok nadawanych i odbieranych komunikatów – wydaje się niezwykle „pakowna”, ale równocześnie wyjątkowo trudna do jakiejkolwiek analizy płynących poprzez nią treści. Właśnie: jej treści, sączące się z wielu różnych i najczęściej niewidocznych już źródeł, płyną zmieszane w nurcie szerokim i szybkim, przebijając się przez kolejne, zawsze szumiące, a często wręcz ogłuszające wodospady. Na ten informacyjny szum pomieszanych ze sobą treści - chyba ważnych i chyba nieważnych - skarżymy się niemal codziennie. Na rozróżnienie jednych i drugich nie starcza czasu: każdy komunikat dostrzegalny jest tylko przez chwilę, po czym ginie, wypchnięty przez następne – to kultura nieustanego pośpiechu recepcji i szybkiego zapominania. Jutro będziemy już mówić o czymś innym, bo dopłynie do nas i świeży potok ożywczej górskiej wody, i nowa fala cuchnących ścieków naszej zbiorowej codzienności. I znów ciekawość piękna będzie w nas walczyć z poczuciem obrzydzenia.
Porównanie tych trzech sposobów spojrzenia na kulturę pobudza do postawienia jej teoretykom wielu pytań. Między innymi i takiego przewrotnego: to ile w końcu jest tych kultur – jedna wielka, uniwersalna, czy dużo małych i rozmaitych? Czy to jeden wielki sagan, zawieszony nad ogniskiem historii świata, czy cała gromada większych i mniejszych garnczków, gdzie każdy zależy od siły inaczej i kiedy indziej płonących płomyków ? Odpowiedzi będą różne, najostrożniejsze i pewnie najsłuszniejsze usytuują się po środku, wykorzystując zapożyczone z fizyki spostrzeżenie o naczyniach połączonych. Kultura ludzka jest jedna, ale ma wiele odmian lokalnych.
Jedność kultury uniwersalnej ujawni się przy tym najwyraziściej myślicielom spoglądającym na świat z perspektywy uniwersyteckiej katedry, różnorodność i kontrasty kultur lokalnych, więc niejako „partykularnych”, uderzą w oczy przede wszystkim wędrowców po zakamarkach jednego, ale wciąż mało znanego świata. Pociąga mnie ta druga droga…