Urodzony w lipcu 39, o tym, że Polska i polskość jest zagrożona z dwóch stron – przez Niemcy i Rosję, nie musiałem się uczyć od starszych, ani z Wolnej Europy, czy potem z antysowieckiej bibuły. To unosiło się w powietrzu, którym oddychałem od pierwszych tygodni życia. Rosjanin jako model wrogiego nie-Polaka nigdy jednak nie pojawiał się w moim myśleniu tak wyraziście, jak Niemiec. Był obecny, ale nie jako syn określonego narodu, tylko jako sołdat, czy funkcjonariusz na służbie rosyjskiej władzy. Paskudny i zupełnie obcy, ale obcy inaczej.
Ta jego władza ta miała dwie twarze. O tej dawniejszej, carskiej, wiedziałem w porównaniu z rówieśnikami stosunkowo wiele, bo kolejne etapy walki z nią były akurat treścią burzliwych dziejów rodziny Taty. Był człowiekiem wiekowym, w młodości wychowywał się w Rosji i na przykład o rewolucji 1905 roku mówił z perspektywy petersburskiego studenta i czynnego uczestnika wypadków. Jako Polak z Litwy, miał wtedy szansę przeżywać ich bieg z lewicowej, ale polskiej, perspektywy. W pół wieku później oceniał carat równie ostro jak kiedyś: dawne mocarstwo rosyjskie było niezmiennym wrogiem i ciemiężycielem wszystkich narodów dawnej Rzeczypospolitej. Wielka XIX-wieczna kultura rosyjska była jednak dla tego inżyniera i ekonomisty przedmiotem aktywnych humanistycznych zainteresowań, lektur i nieukrywanego podziwu.
Drugie wcielenie Rosjanina stanowili kolejno: sowiecki żołnierz, politruk, propagandzista i ukryty lub i jawny decydent w sprawach powojennej Polski. Tu już do tego, co mówił Tata, stopniowo dochodziły spostrzeżenia własne – uczniowskie, studenckie i późniejsze, całkiem dorosłe. Wydawały się wtedy jednoznaczne w swej wściekłości, dziś można jednak postawić pytanie, co budziło mój, a co szerszy, obejmujący zdecydowaną większość mojego pokolenia, najgorętszy protest. Czy chodziło przede wszystkim o ekonomiczne nonsensy i rzeczywisty wyzysk człowieka pracy, typowe dla komunistycznego systemu pozornej „urawniłowki”, czy o łajdactwa totalitaryzmu, ustawicznie kłamiącego, niszczącego prawa człowieka i odbierającego ludziom wolność i godność, czy o walkę z wiarą w Boga, czy wreszcie o dokonany na nowo, śladem dawnej carskiej Rosji, zamach na Polskę – na jej niepodległość, suwerenność, na państwo i jego instytucje, wreszcie na duchową tożsamość Polaków…
A w tej atakowanej polskiej tożsamości – warto tutaj jako jeden z jej aspektów zauważyć może nie najważniejszą, ale niewątpliwie dla Polaków istotną, kulturową przynależność do Europy. Tej europejskości Rosja na przestrzeni wieków Polakom zazdrościła i jednocześnie ją negowała: Polska była dla niej przeklętą zawalidrogą na rosyjskiej drodze ku Europie. Dlatego miała stać się prowincją Rosji - lub miało jej nie być. Sowieci kontynuowali tę czterystuletnią tradycję polityki carów. Wiedza o tej ciągłości procesów dziejowych była oczywiście memu pokoleniu oficjalnie niedostępna, coś jednak podpowiadała tu stara polska literatura, coś – obserwacja bieżących wydarzeń. Nie konstruowały one zmitologizowanej postaci Rosjanina – wroga Polaka, ale pokazywały ciągle obecne niebezpieczeństwo, grożące Polakom ze strony rosyjskiego mocarstwa, które może nosić różne nazwy, ale realizuje zawsze tę samą, wrogą nam politykę.
Przestrzegam: nie ufajcie tu od razu „antyrosyjskiemu mitowi”, który może tu próbuję wam wmawiać: sięgnijcie do historii europejskiej – tej dyplomatycznej i tej militarnej – i przypomnijcie sobie bieg wydarzeń, dekada po dekadzie, stulecie po stuleciu. Wnioski wyciągnijcie sami.
Europejskość Polaków i Polski jest niezaprzeczalna. Ale gdy o niej myślę, tematy Niemiec i Rosji pojawiają się natychmiast. Tak być musi: polskość jest wyrazistym przykładem europejskości żyjącej w trwałym zagrożeniu politycznym. Dobrze jest rozumieć to nasze uwarunkowanie.