Oba wskazane wcześniej czynniki współokreślające nasze poczucie osobistej tożsamości i pierwotnego uczestnictwa w życiu zbiorowym – czyli wyjściowe środowisko rodzinne i przynależność pokoleniowa – w żadnym stopniu nie zależą od naszego wyboru. Nie wybieraliśmy sobie ani rodziców, stawiających naszą kołyskę w tym czy innym punkcie globu, ani epoki naszego życia, a z nią - pokolenia, z którym przyjdzie nam wędrować przez świat. Przestrzeń i czas naszej ziemskiej egzystencji bywają zazwyczaj traktowane jako różnie pojmowany dyktat osobistego Losu, rzadziej – jako trudna do odczytania wskazówka (pomyśl chwilę: czyja?...) o ukrytej życiowej szansie, czy też o możliwym szczególnym życiowym zadaniu. To rzadsze i ambitniejsze spojrzenie na sens własnej egzystencji skłania niektórych do niełatwego, czasem kosztownego aktywizmu, bądź nawet walki - „Losowi na przekór”, jak tom swych życiowych wspomnień zatytułował bliski mi Andrzej Wielowieyski. Tak, właśnie zdolność do osobistej reakcji na cały splot uwarunkowań, w obrębie których znaleźliśmy się na świecie, jest rzeczywistą miarą naszej istotnej, bo wewnętrznej, wolności ludzkiej. Bez niej – świadomie lub nieświadomie - pozostaniemy zawsze leniwymi niewolnikami kolejnych obcych władców - politycznych czy rynkowych. Tak więc wrodzone, nabyte od otoczenia, lub świadomie w sobie wyrobione, cechy osobowościowe rzutują na zdolność do podejmowania samodzielnych wyborów własnej postawy w szerszej zbiorowości społecznej. Dzięki temu przynajmniej u niektórych rodzi się pojęcie MY szerokiego, przekraczającego kręgi osobistych znajomych, a czasem obejmującego poczuciem wspólnoty i swoistą solidarnością także ludzi fizycznie najodleglejszych i praktycznie nieznanych.
Poczucie własnego uczestnictwa w jakimś „MY szerokim”, że posłużę się tym stworzonym w tej chwili pojęciem, nie jest prostym rezultatem czyjejś sytuacji życiowej, zewnętrznych warunków czy cudzego nakazu. Zawiera się w nim i pełni rolę decydującą osobisty wybór postawy, a w nim – jak zawsze – kryje się rąbek ludzkiej tajemnicy. Ktoś poczuje wicher spraw większych i szerszych, ktoś obok – nie zauważy niczego. Nie ma specyficznego słuchu…
To zróżnicowanie ludzkiej wrażliwości szkicuje psychospołeczną granicę poczucia wspólnej tożsamości zbiorowej, czasem nakłania osoby skądinąd bliskie sobie wzajemnie do zachowywania ostrożnego dystansu w obopólnych relacjach. Bywa, że linie takich granic przebiegają w poprzek pierwotnie uznanych więzi rodzinno-środowiskowych czy wbrew dawnemu koleżeństwu pokoleniowemu – sytuacje takie przeżywamy zazwyczaj jako psychicznie i moralnie uciążliwe. Doświadczenie życiowe uczy, że szeroka solidarność przede wszystkim łączy i pomaga, czasem jednak i nieuchronnie dzieli. Obawiam się, że po ludzku nic na to nie poradzisz…
Różnice ludzkiej wrażliwości na sprawy społeczne jest faktem niezaprzeczalnym. Równocześnie jednak nawet bardzo potoczna obserwacja życia zbiorowego wskazuje, że budzenie się, nasilanie czy uwiąd poczucia wspólnej tożsamości i przeżywania określonego MY w wielkim stopniu zależą od sytuacji, w jakiej znajduje się dana zbiorowość. Decyduje tu przede wszystkim poczucie wspólnej krzywdy. Słynne jest dawne stwierdzenie Ernesta Renana, że głównym budulcem zbiorowego przeżycia tożsamości każdego narodu nie jest jego pamięć wspólnych zwycięstw, ale pamięć razem poniesionych klęsk: ona łączy najgłębiej i motywuje najsilniej. Warto jedynie dodać, że prawda ta odnosi się nie tylko do wspólnoty narodowej. Obserwujemy to zjawisko także w zbiorowych zachowaniach rozmaicie prześladowanych społeczności socjalno-stanowych, etniczno-kulturowych, religijnych, czy choćby rasowych.
Wyrosłe stąd konflikty chętnie interpretujemy w kategoriach walki systemów ideologicznych i politycznych – przedmiotem uwagi są wtedy wypowiedzi wodzów i ich czyny skutecznej przemocy. Losy, emocje i postawy tłumu przesuwają się na dalszy plan, liczą się co najwyżej momenty, w których jego zachowania okazują się zdolne do fizycznego zahamowania działań prześladowcy. Świadomość „szarego człowieka”, teoretycznie uznawana za jedno z paliw historii, jest dla politycznych komentatorów mało ciekawa, można ją więc sprowadzić do ideologicznego sloganu z przemówienia wodza. Historyczna waga dokonanej przez jednych - a przez drugich przeżytej - krzywdy ginie z pola widzenia. Szkoda.