Czy chodzi tu o przynależność stwierdzalną obiektywnie – na przykład genetyczną (syn, wnuczka, dalszy potomek…), etniczną (Polka, Niemiec, na wpół Gruzin…), prawno-administracyjną (poddany, obywatelka, imigrant…), bądź inną podobną, czy też o tę subiektywną, odczuwaną prywatnie, czasem wręcz intymnie, czasem mocniej, kiedy indziej mało zauważalną, a więc nie dającą się określić, czy zadekretować z zewnątrz? Ta pierwsza przede wszystkim zainteresuje urzędnika czy policjanta, ta druga więcej mówi o człowieku i jego osobowości. I jedną i drugą można w sobie rozdymać, myśleć o niej z upodobaniem jawnym lub ukrytym – i o każdej można zapomnieć. To nieprawda, ze zawsze kiedyś niespodzianie się odezwie. Tak chcieli tylko autorzy dawnych romantycznych opowieści. To w pierwszym rzędzie dotyczy więzi, wynikłych z naszego genetycznego czy kulturowego osadzenia w starszej od naszych metryk rzeczywistości życia zbiorowego: chowaliśmy się w takim czy innym środowisku rodzinnym, w biedzie lub w dostatku, na wsi lub w mieście, w domu mówiono po polsku lub inaczej, szkolna czytanka była taka czy inna. Wspominamy to dobrze lub z pamięcią o krzywdzie – i to jakoś rzutuje na naszą tożsamość. Od tego spadku potrafimy się jednak odciąć, zwłaszcza, gdy praktycznie nie wiemy o nim prawie nic. Czy czujemy się wtedy ludźmi znikąd?...
Trochę inaczej bywa z tymi więziami, którymi oplątujemy się sami, mocą własnych wyborów. Świadomie podpisujesz ideologiczną deklarację, czy nawet nakładasz mundur. Wynikających stąd przynależności może być wiele, bo wiele jest wspólnot i instytucji, które szukają adherentów, członków czy wyznawców i starają się ich przyciągać i wiązać praktycznie, ale także myślowo i emocjonalnie. Każda z nich chce być dla swych uczestników ważna, najważniejsza i decydująca o tym, dokąd sięga twoje najgłębsze, najprawdziwsze „my”. Twoja tożsamość wzywana jest do różnych szeregów i pod rozmaite sztandary, któremuś z nich – oczywiście właśnie temu naszemu - masz być ostatecznie wierny.
Często zauważasz te zabiegi o twoją duszę. Możesz im uwierzyć, dostrzec ukazywane w nich rzeczywiste i bliskie ci wartości – i przyjąć to wezwanie do ich wspólnej realizacji. Uwydatni to poczucie wyższego sensu własnych twych działań i jednocześnie pokaże potrzebną ci umacniającą wspólnotę. Znajdziesz „my”, jakoś pasujące do twojego „ja” i przeżyjesz to jako radość. Czy będzie to znalezisko prawdziwe, wierne wypisanym w programach pięknym hasłom i trwałe – okaże się po latach tobie albo twym potomkom. Bywa różnie, więc widząc cudze złe doświadczenia nie ufasz każdemu wezwaniu. Czasem odpowiadasz na nie pragmatycznie i coś udajesz, innym razem ironicznie odmawiasz udziału, z dumną miną manifestując swą osobistą niezależność, albo po prostu milcząco ulegając trosce o własny interes, bezpieczeństwo czy zwykłą egocentryczną wygodę. Niech dadzą ci święty spokój…. Może i dadzą. Zostaniesz niezależny, ale sam. Takie świadome czy podświadome wybory i ich życiowe konsekwencje często można zauważyć w wielu ludzkich biografiach. Inna rzecz, że najłatwiej w cudzych...