Rozległość czasowa poczucia tożsamości zbiorowej ograniczona jest z kolei zasięgiem naszej pamięci historycznej. Poza nią zaczyna się świat inaczej baśniowy - bo pozbawiony jakiejkolwiek metryki - „ kiedyś, dawno, dawno temu…”. Jego też nie sięgają wymogi racjonalnego myślenia. Świadectwa ze świata baśni nie przyjmie żaden trybunał.
Pamięć historyczna jest jednak zjawiskiem skomplikowanym, sięga bowiem co najmniej trzech poziomów głębokości czasu minionego. Pierwszą granicę wyznacza zasięg tego, co przeżyłeś sam – to w tym kręgu sytuuje się twój świat osobisty. Dla tych, co rodzą się dziś, rzeczywistość sprzed korona-wirusa będzie może treścią, w którą zechcą uwierzyć, lub nie… Racjonalnie zapytają, po co grzebać się w tych nieaktualnych już opowieściach staruszków. Będą w tym podobni do dzisiejszych nas samych, ze znudzeniem słuchających świadectw o drugiej wojnie światowej, której ostatnie okruchy pamiętają już tylko ludzie po osiemdziesiątce.
Drugi poziom przeszłości rzeczywistej sięga tego, o czym opowiadają właśnie owi starcy, przekazując także zapamiętane fragmenty z opowiadań własnych rodziców. Tu granica czasowa zasięgu historii realnej bywa bardzo zróżnicowana: nie wszyscy jej świadkowie żyją, nie wszyscy umieją i chcą o tym gadać z młodymi. Ta rodzinno-środowiskowa opowieść sięga zazwyczaj dwóch – trzech pokoleń wstecz. Z historii obejmowanych przez się lat wybiera tylko niektóre wątki, przedstawia je bezładnie, nie umiejąc odsłonić rzeczywistych powiązań przyczynowo-skutkowych między kolejnymi wydarzeniami. Jest wreszcie – niejako z założenia – zupełnie subiektywna: dziadek mówi o tym, co widział i czuł. Może widział mało, a czuł głupio, może też trochę koloryzuje, ale wnukom świadomie nie łże. A subiektywizm jego opowieści – i na to zwróćmy tu szczególną uwagę – to właśnie ślad jego osobistej tożsamości, którą w tym momencie odsłania wybranym słuchaczom. Coś z niej może dotrze i do nich…
Waga tego międzypokoleniowego przekazu historii najnowszej często bywa niedoceniana ze stołecznej perspektywy inteligenckiej. Okazuje się natomiast bardzo istotna w środowiskach, gdzie większą rolę formacyjną odgrywają kontakty wewnątrzrodzinne i lokalne. Temu, co o dawnych latach mówili „ojce”, wierzy się - po cichu, ale mocno - zwłaszcza na wsi, a wiary tej nie zmywają doszczętnie nawet i kilkuletnie dorobkowe staże pracy w Irlandii czy w Stanach: „bogactwa to tam mają dużo, ale o życiu, to wiedzą chyba mniej, niż my tutaj. W dupę dostawali musi za mało…” – opowiadają powracające do domu obieżyświaty.
Trzeci wreszcie, najdalszy krąg świadomości historycznej – a zarazem przestrzennej – przynosi uniwersalizująca wyobraźnię kultura utrwalona piśmiennie. Kiedyś – naprawdę były takie czasy! – do uszu większości populacji naszego kontynentu docierała strzępami tylko przez ambonę. W zamglonej i ciemnej przestrzeni baśniowego „gdzieś – kiedyś” migotały nikłe światełka, niby znaki wydarzeń o sensie uniwersalnym: Noe, Abraham, Mojżesz… Opowieści o nich mówiły przede wszystkim o Bogu i o dramacie szukającego Go po omacku człowieka, ale równocześnie, niejako po drodze, podsuwały pierwszą myśl o zawrotnej długości ludzkiej historii, w której „tu i teraz” mojego i naszego życia jest tylko drobniutkim, chwilowym i lokalnym epizodem. Z czasem ta nasza świadomość uczestnictwa w linearnie postrzeganych dziejach świata uniezależniła się od narracji biblijnej, dopisując nowe punkty odniesienia ludzkich czasów i epok. Europejska nauka i oświata stopniowo przyzwyczajały nas i do bliskowschodnich władców, i do egipskich faraonów, uczyły też chronologicznego porządkowania imion i zdarzeń z przeszłości dalszej i bliższej. Europejski antyk, średniowiecze, renesans z reformacją, nowożytna Europa mocarstw, uprzemysłowienie i problemy kapitalizmu, dynamika ekspansji kolonialnej i jej zmierzch… Im bliżej współczesności, tym trudniej uzgodnić nazwy, zawartość – i moralną woń - poszczególnych szufladek tej skarbnicy minionych spraw. Niekończące się spory o sposoby ich relacjonowania zrodziły ciągle rozrastający się gąszcz nauk historycznych, różnie odpowiadających na pytania o to, jak o przeszłości fantazjować i zmyślać dziś jeszcze wypada, a jak już - absolutnie nie. Bywają także i kategoryczne nakazy, że pisać o niej wolno tylko w jeden dozwolony sposób. Z autentycznymi naukami o historii nie mają one wiele wspólnego, ale już z praktyką oświatową miewają nawet sporo – zajrzyjcie do podręczników licealnych w Polsce i w Europie z ostatnich stu lat...