Niczyja suwerenność nie okoliczności zewnętrznych, nie rodzi się z okazji. Wymaga dojrzałości podmiotu, który gotów jest płacić za nią taką czy inną cenę. Prawdziwość tego stwierdzenia obserwujemy na co dzień w odniesieniu do osób indywidualnych. Człowiek psychicznie czy moralnie zdezintegrowany i niezdolny do podjęcia pewnego osobistego wysiłku nie osiąga rzeczywistej samodzielności i pozostaje głęboko zależny od otoczenia. Mówimy o nim „słaba osobowość” – i brzmi w tym czasem współczucie, a czasem lekceważenie, czy wręcz pogarda. Myślę, że podobnie jest ze zbiorowością. Demos – to nie zwykły, zebrany na targowisku, przybyły na zabawę, czy wprost zgoniony policyjnym nakazem, kulturowo pasywny tłum, ale społeczność, w łonie której tkwi, choćby jako mniejszościowy zaczyn, grono ludzi świadomych swej wspólnej zbiorowej tożsamości. To zaczyn postaw obywatelskich, bez którego tłum nigdy nie stanie się rzeczywistym podmiotem – ani kulturalnym, ani politycznym. Idea demokracji rodzi się z wiary, że w danej zbiorowości taki zaczyn istnieje i z nadziei , że jego rosnąca moc zdoła stopniowo przekształcić bezkształtny tłum w wewnętrznie zintegrowany, zdolny do suwerennego funkcjonowania podmiot.
Podmiot zbiorowy ma dwie uzupełniające się wzajemnie, ale istotnie odrębne i często inaczej postrzegane postacie: wyrosłą z wielości ludzkich emocji empatycznych wspólnotę i budowaną na jej fundamencie instytucję. Często lubimy je sobie przeciwstawiać, intuicyjnie sympatyzując ze wspólnotą, a instytucję podejrzewając o rzeczy złe lub najgorsze. Sądzę jednak, że w rzeczywistości obie są sobie potrzebne: wspólnota dąży do bycia zbiorowym organizmem o wyraźnym zasięgu i wspólnych zasadach funkcjonowania, chce więc budować wspólny dom. Bez niego stale będzie narażona na wątpliwość, czy naprawdę trwa. Instytucja z kolei wymaga obecności i siły wspólnoty, która wypełni społeczną treścią jej pozornie mocną, ale wewnętrznie pustą konstrukcję. Rzeczywista siła, prawdziwość i wartość każdego zbiorowego podmiotu wydaje się na dłuższą metę zależeć od równowagi i harmonii między współtworzącymi go – wspólnotą i instytucją. Na taką prawidłowość wskazują przynajmniej przykłady losów różnych społeczności , począwszy od całkiem niewielkich i lokalnych, ale najwyraziściej okazuje się to w przypadkach wielu nowożytnych państw cywilizacji europejskiej, często deklaratywnie odwołujących się do idei demokratycznych, ale nie umiejących praktycznie sprostać zachowaniu takiej harmonii.
Swoista równowaga między wspólnotą i instytucją decyduje o sile i zwartości każdej większej zbiorowości ludzkiej. Ona też wpływa na kształt wzajemnej współzależności polityki i kultury. Polityka jest zazwyczaj dziełem instytucji, kultura – cechą wspólnoty i wyrazem jej tożsamości. Szczęściem społeczeństw, narodów i państw, jest zgodność i komplementarność obu tych przejawów zbiorowego życia. Idealnej zgodności nie bywa jednak nigdy i nigdzie, często zaś obserwujemy tu przeciwieństwa i konflikty bardzo silne i zaskakująco długotrwałe. Czas polityki jest w nich krótki, bywa, że mierzy się tygodniami i miesiącami, częściej, że kadencją tej czy innej ekipy władzy, rzadko przedłuża się do trwałej i zniewalającej społeczeństwo okupacji. Czas kultury płynie powoli, swoje nurty kształtuje ledwie na progach kolejnych pokoleń, a i tu zmienia tylko kształty, na ogół nie odwracając istotnego biegu rzeki. Świadomość tej „długowieczności” własnej kultury, a z nią – tożsamości, wzmacnia zawsze nadzieję wspólnoty na przetrwanie następujących po sobie dłuższych czy krótszych „sezonów” politycznych. Ale nadzieja opowiada o dniu jutrzejszym, a żyć wypadło dziś, w realiach tego akurat „sezonu”... Kultura trwa pod spodem, a na wierzchu jest polityka i to ona ma cały zestaw narzędzi do instytucjonalnego kształtowania świadomości społecznej, a z nią - i kultury.
Wyliczanie szczegółów tego politycznego instrumentarium – poczynając od całego systemu obowiązkowej oświaty, w określony politycznie sposób pokazującej świat, poprzez wypełnioną propagandowymi treściami rozmaitej, ale najczęściej biało-czarnej maści, sferę informacji medialnej, aż po ambitniejsze, „programowe” wypowiedzi poszczególnych graczy, zaliczanych do politycznych elit danej „władzy” czy danej „opozycji” – trwałoby bardzo długo. Pozostawmy to na boku, wsypując do jednego wielkiego worka z napisem „polityczne urabianie mentalności zbiorowej”. Miejmy oczywiście świadomość, że worku znajduje się nie tylko makulatura słów wygłoszonych wczoraj i dziś, ale i sterty prezentów dla grzecznych potakiwaczy, a często także i rózgi dla tych, co ośmielą się drwić lub protestować. Modelowy „polityk” chce być w swych działaniach skuteczny, więc narzędzia stosuje różne: głośne słowo, marchewkę i kij.
Efekty ma rozmaite. Mierzone natychmiast i na powierzchni życia publicznego często wydają się duże, z czasem okazują się i słabsze, i płytsze. Zdołały wpłynąć na czyjąś chwilową opinię czy zachowanie, nie uformowały trwałych przekonań ni postaw. Bywa, że „politykowi” to wystarcza, swój jednorazowy bezpośredni cel osiągnął, jutro warunki ze interesuje „polityka” mniej, nim niech zajmuje się „mędrzec” – postać czasem nawet sympatyczna, ale bezsilna, więc praktycznie nieważna – pod warunkiem, że do polityki się nie wtrąca i w niej nie przeszkadza.
Postacie modelowe zdarzają się w życiu rzadko. „Polityk” często bywa po trosze mędrcem, a na pewno tak chce być postrzegany przez szeroką publikę. „Mędrzec” oczywiście chciałby ujrzeć choć skrawek praktycznej realizacji swych wspaniałych idei, toteż polityka kusi go – mógłby być w niej chociaż wpływowym doradcą. Miałby potem lepszą emeryturę… Obie role społeczne zachodzą zatem często na siebie. Niemniej rozróżnienie tych dwóch modeli aktywnego wpływu na życie i na tożsamość określonej zbiorowości ma chyba pewien sens. W każdym z nich pojawia się napięcie między gotowością do społecznej służby, a chęcią budowania osobistej kariery, ale na każdym z tych pól przejawia się ono inaczej.
U „polityka” musi liczyć się szybkość, ranga „mędrca” mierzy się trwałością jego myśli. Sądzę, że spojrzenie na tę różnicę dwóch funkcji - w różnym sensie przywódczych w życiu społecznym – mówi coś o współzależności całych dziedzin polityki i kultury. Wpływ polityki na kulturę łatwo dostrzegamy co dzień, jak jednak jest z wpływem odwrotnym?